Wizyta w Zakładzie Karnym rzadko kiedy kojarzy się przyjemnie. Poza tym, że spotykasz się tam z kimś bliskim, zmusza też do wielu refleksji.
Staję przed bramą Więzienia. Jest kilka minut przed ustaloną godziną wpuszczania odwiedzających do środka. Na zewnątrz mróz, śnieg i bardzo nieprzyjemny wiatr. Pod wejściem stoi kilka osób, w tym kobieta z maleńkim dzieckiem na rękach i starsza kobieta podpierająca się laską. Dzwonię dzwonkiem, który znajduje się obok drzwi. W tym samym czasie kilka osób mówi, że bez sensu. Że trzeba czekać na wyznaczoną godzinę. Myślę sobie: „Jak to? Przecież słychać, że już tam są. Mogą wpuścić na poczekalnię”. Nie mogą. I po kilku latach odwiedzin już to wiem. Przez wiele lat tam jeżdżę i za każdym razem zastanawiam się, czy odwiedzający też muszą odbyć karę?
Zamarzają mi stopy, ale co ma powiedzieć to maleństwo albo ta starsza kobieta? Pewnie mogliby tam nie jeździć. Nie odwiedzać osadzonego. Albo odpuścić na czas zimy. Niektórzy odbywają tak długie kary pozbawienia wolności, że nie odczuliby trzech miesięcy bez widzeń. Dla niektórych te 3 miesiące to jedyny moment na odwiedziny.
Można zadać pytanie: „Po co odwiedzasz? Przecież kara pozbawienia wolności to KARA. To nie pobyt w sanatorium. Nagroda. To kara, więc nie odwiedzaj. Nie męcz siebie, dziecka i pozwól osadzonemu zostać samemu (tak jak on zostawił Cię) i zrozumieć, że popełnił błąd. Że spieprzył sprawę i teraz Ty nie będziesz męczyć się i tracić całego dnia na spędzanie go w bardzo nieprzyjemnym miejscu”.
Na poczekalni spędzam około godziny. Jest szara, ponura. Toaleta jest taka, że idziesz tam, tylko kiedy naprawdę musisz. Wszyscy ustawiają się w kolejce z dokumentami, aby wpisać się na listę odwiedzających. Jedni przeciskają się za wszelką cenę do przodu, inni ustawiają się spokojnie w obojętnym dla nich miejscu. Niektórzy są bardzo smutni, inni wręcz tryskają dobrym humorem. W zasadzie nie wiem, jak należy się tam zachowywać. Chyba najlepiej być sobą. Ale mi to tak zawsze ciężko przychodzi. Zawsze nachodzi mnie fala przemyśleń, refleksji…
Liczba osób osadzonych w Zakładach Karnych w Polsce jest porażająca. Każdy z nich jest inny. Każdy siedzi za zupełnie inną rzecz. Każdy zostawił innych członków rodziny na wolności. Każdy z nich inaczej to znosi. Dla jednych to powód do dumy, dla innych niekończąca się tragedia. Staram się uśmiechać. Szczególnie do dzieci. Nie wszystkie mają świadomość, po co tutaj są. Niektóre matki i babcie tak traktują te dzieci, że myślę sobie, że może i wolałyby te biedne dzieciątka zostać w tym miejscu. Są smutne, wystraszone. Nie tylko przez wzgląd na to miejsce. Widać, że są takie na co dzień. Na niektórych ludzi patrzę i myślę sobie, jak wiele z nich mijamy na co dzień, nie spodziewając się jaka tragedia rozgrywa się w ich życiu.
Pan pracujący w Służbie Więziennej bierze dokumenty, uruchamia sprzęt sprawdzający, czy nikt nic zabronionego nie wnosi. Czyta kolejno nazwiska. Przechodzimy, a on sprawdza. „Telefon? Tabletki? Papierosy?” – „Nie, nic nie mam.”. Stoimy ściśnięci za kratami i patrzymy na spacerniak, na którym osadzani chodzą w kółko jak psy na wybiegu. Kolejne przemyślenia, kolejne refleksje. Niezależnie od tego, jaka by nie była pogoda, tam zawsze robi się szaro. Powietrze staje się inne. Ciężkie. Przytłaczające.
Otwierają się drzwi i wychodzimy na zewnątrz. Ustawiamy się w rzędzie (jak na rozstrzelanie) za kratką. Przychodzi pracownik z psem. Piesek wesoły, żwawy, nie chce mu się zazwyczaj sprawdzać, czy przenosimy narkotyki. Nadaje odrobinę miłego i wesołego akcentu całemu zdarzeniu. Przechodzi do kolejnego budynku, przez kolejne kraty. W oddali widać osadzonych, którzy pracują przy budowie muru. Przechodzimy obok spacerujących w koło jak psy, osadzonych. Znów robi mi się ciężko. Patrzysz na te twarze, które wpatrują się w odwiedzających, szukając kogoś znajomego. Idzie młody chłopak, może ma z 19 lat. Za nim spaceruje starszy pan, około 70 lat. Mają smutne twarze. Mnie znów robi się ciężko.
Przechodząc na salę widzeń, mijamy kantynę (sklep, w którym można kupić poczęstunek na widzenie i zrobić paczkę osadzonemu). Kolejka robi się w mgnieniu oka. Ja idę dalej. Zajmuję miejsce, ściągam kurtkę i siadam na krześle pod ścianą. Na sali widzeń jest około 17 stolików. Przy niektórych są 3 krzesełka, przy innych 4. Na moje odwiedziny zawsze czekam najdłużej. Na wprost mnie siedzi 3 panów ze Służby Więziennej. Nie lubię patrzeć na ich twarze. Staram się ich unikać. Ich wyraz twarzy nie daje mi spokoju. Wyglądają, jakby byli szczęśliwi. Szczęśliwi, że mogą mieć nad kimś władzę. Że mogą się wyżyć. Być może to tylko moje wyobrażenie, ale znów robi mi się ciężko.
Jest zajętych około 10 stolików. Jedni wrócili już z kantyny, ułożyli na stoliku soczki, kawy, ciastka, chipsy i bułki. Inni siedzą sami, o pustym stole i pusto patrzą w dal. Dla niektórych to miejsce towarzyskiego spotkania. Dla innych kilka godzin przepełnione ogromnym smutkiem. Powoli przyprowadzają osadzonych. Wtedy robi mi się naprawdę ciężko. Przez wiele lat mojego pojawiania się tam, zaledwie kilka osób wita się z uśmiechem i luzem. W większości przypadków pojawiają się łzy. Bezradność.
Dzieci, które mają godzinę na spędzenie czasu z ojcem. Siostra, która odwiedza brata w tym okropnym miejscu, a przecież miało być inaczej. Miał tyle planów. Tyle czasu spędzali razem. Narzeczone, żony i partnerki, które mają godzinę, by spędzić czas z mężczyzną, który miał się przy nich budzić, zasypiać, dźwigać ciężary codziennych sytuacji i dzielić z nimi radości. Matki, które chciały jak najlepiej dla swoich synów, a teraz odwiedzają ich w takim miejscu. Jest to Zakład Karny dla mężczyzn, więc osadzonymi zawsze są synowie, bracia, mężowie. W odwiedziny jednak przyjeżdżają też bracia, ojcowie, przyjaciele. Ci na pozór najtwardsi — pękają. A mi robi się coraz ciężej.
Obok siedzi młody chłopak (osadzony). Przyjechał do niego ojciec. Chłopak jest wystraszony. Widać, że chciałby przytulić się do ojca. Ale w takim miejscu? Tyle ludzi… Służba Więzienna, współosadzeni, odwiedzający. Odpada. Trzęsie się z nerwów. Moje serce zaczyna pękać. Odwracam wzrok. Pada na kolejny stolik, przy którym siedzi mama z dwójką dzieci. Pojawia się (osadzony) ojciec. Dzieci się cieszą, ale nie wiedzą co robić. Chłopczyk idzie sam do kącika dla dzieci. Bawię się z nim. Nie jest smutny. Nie myśli o ojcu. Nie zna go. Ojciec zajęty żoną i poniekąd słuchaniem co mówi starszy syn. Mały chłopczyk potrzebuje uwagi. Nie zdaje sobie sprawy, że potrzebuje uwagi tego pana, który tam siedzi. Który jest jego ojcem.
Wpuszczają kolejnych osadzonych. Słychać radosne: „dzień dobry!”, „Proszę”, „Miłego dnia”. Wchodzi uśmiechnięty, okropnie chudy i zniszczony facet. Uśmiecha się do wszystkich, pomaga odnieść tackę starszej pani. Podnosi chłopczykowi zabawkę i mruga do niego okiem. Chłopczyk odwzajemnia ogromny uśmiech tego faceta. W końcu podchodzi do mnie. „Cześć, tato”.
Robi mi się ogromnie ciężko. Serce pęka na pół.
To miejsce, w którym zatrzymuje się czas. Okropne, szare, smutne. To miejsce, w którym większość docenia, jak wiele ma. Miejsce, z którego nie wychodzi się tym samym człowiekiem. Pojawiają się refleksje, przemyślenia, nostalgia. Radość, że możesz wsiąść w samochód lub autobus i pojechać do domu. Zjeść, kiedy chcesz i co chcesz. Pójść gdzie chcesz, o której chcesz. Zazdrościsz tym, którzy mają rodzinę w komplecie. I martwisz się o osoby osadzone. Jak sobie tam radzą? Czy dotyka je przemoc ze strony współwięźniów? Może ze strony Służby Więziennej? Przemoc fizyczna czy psychiczna? Czy da sobie radę? Jak bardzo ucierpi na tym jego psychika i serce? Jak Ty dasz sobie radę?
Zakład Karny to miejsce, w które ludzie trafiają za karę. Ale to dalej ludzie. Którzy mają uczucia i emocje. Którym podwinęła się noga, którym nikt nie pomógł. Którzy są na daną chwilę bezradni. Oczywiście każda sytuacja jest inna. Każdy wyrok jest za inne przestępstwo. To jednak ludzie. Którzy mają uczucia. Uczucia, które najpewniej ktoś mocno zdeptał.
Mam syna, męża, brata i bratanka. Każdego dnia doceniam, że są ze mną. Każdego dnia staram się robić wszystko, żeby nie widzieć, jak policja zakuwa ich w kajdanki i zabiera z domu. Każdego dnia robię wszystko, żeby nie byli samotni i nie musieli uciekać w rzeczy, które prowadzą do tego miejsca.
Doceniajcie.