Utrata dziecka - oczami taty

Utrata dziecka - oczami taty

Utrata dziecka to temat nad wyraz delikatny, trudny. Zarówno dla rodziny, która tej straty doznała, jak i ich bliskich. Ja nie będę tutaj dodawać - uważam, że zbędnego komentarza. Przeczytajcie moją rozmowę z ojcem, który tej straty doświadczył.

Utrata dziecka - oczami taty

Hej, ogromnie Ci dziękuję za chęć tej rozmowy. To dla mnie bardzo ważne, bo uczucia ojców jeszcze ciągle mocno są bagatelizowane. Marzyło mi się przeprowadzić taką rozmowę na żywo (moze kiedys się uda), póki co ogromnie doceniam Twoją odwagę podjęcia tej próby.

Jest coś od czego chciałbyś zacząć? Co powiedzieć "światu"?

Cześć, ja również się cieszę, że będę mógł coś przekazać z tej "ojcowskiej" strony.

Jeśli chodzi o to, co na początku chciałbym przekazać, to to, że do czasu rozpoczęcia tematu żałoby na mojej terapii, byłem zdecydowanie przekonany, że ten temat mam "przerobiony". Warto dodać, że na terapię chodzę już prawie 2 lata i nie pojawiłem się tam z "powodu" Krzysia i żałoby. Co więcej, temat straty dziecka pojawił się dopiero niedawno, po ponad 1,5 roku terapii. Kiedy pierwszy raz usłyszałem od terapeutki, że wydaje jej się, że powinniśmy ten temat poruszyć, w pewien sposób nawet poczułem się na nią obrażony. No bo jak to? Już tyle czasu minęło, a ona chce teraz do tego wracać? Przecież to już 9 lat, odkąd Krzysia nie ma z nami, a w tym czasie pojawiły się już dwie zdrowe córeczki. Codziennie z nim przecież "rozmawiam" w myślach. Do czego tu wracać?

No i na kolejnych spotkaniach, kiedy to zaczęliśmy odłamywać kawałek po kawałku deski z zabitych drzwi z napisem "Krzyś", okazało się, że nie dość, że ten temat jest "nieprzepracowany", to ma to niebagatelny wpływ na moje obecne życie. Piszę o tym na początku, bo pewnie wielu rodziców jest w podobnej sytuacji. Co tu przepracowywać? A jednak, i w tym przypadku terapia okazała się pomocna.

No właśnie. Tak jak napisałeś, "po tak długim czasie". Kiedy myślimy, że przecież wszystko mamy już poukładane, przepracowane, może nawet w jakiś sposób zapomnienie (nie o osobie, ale o zalu, bólu), trudniej jest wracać do tego Twoim zdaniem niz "na świeżo"? Czy ten czas, który upłynął pomaga Ci o tym rozmawiać? Czy, gdy to się działo juz stało to rozmawiales o tym?

Czy mógłbyś/chcial/byl w stanie tak mocno w skrócie opowiedzieć historie Krzysia (tak w ogóle to mogę podać np inne imie, żeby to było anonimowe)? Bo czytelnicy mogą nie wiedzieć jaka byla Wasza historia.

Ciężko odpowiedzieć jednoznacznie, czy po takim czasie jest łatwiej/trudniej. Na pewno trudniej mi się wraca do tamtych momentów, muszę sobie dużo przypominać, czasem są to bolesne wspomnienia, które gdzieś już wyparłem. Wiele rzeczy zostało przeze mnie zapomnianych.

Z drugiej strony z perspektywy czasu widzę, jak strata dziecka wpływała na moje kolejne wybory i decyzje przez te lata, nawet te świeże sprzed kilku tygodni. Próbuję też zrozumieć zachowania rodziny i najbliższych w kontekście Krzysia.

Co do krótkiej historii Krzysia (chcę pozostawić jego imię bez zmian) - Krzyś urodził się jako chory chłopiec 10 lat temu, po dwóch wcześniejszych poronieniach. Już w ciąży po pierwszych badaniach USG wiedzieliśmy, że może być jakiś "problem". Wychodziły wysokie ryzyka różnych zespołów genetycznych. Po narodzinach trafiliśmy od razu na oddział intensywnej terapii, gdzie spędziliśmy 8 miesięcy. W tym czasie od pierwszego dnia spadały na nas druzgocące diagnozy co do kolejnych organów (mózg, nerki, jelita) odmawiających współpracy. Kiedyś znajomy ksiądz (kapelan Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego na krakowskim Prokocimiu) powiedział, że nasza żałoba zaczęła się właśnie wtedy, wraz z pierwszymi niepokojącymi diagnozami w dniu narodzin Krzysia. To właśnie wtedy były łzy i krzyk rozpaczy. Później łez było coraz mniej, ich miejsce zajęła walka i determinacja. Po 8 miesiącach Krzyś trafił do domu pod opieką hospicjum domowego. W naszym mieszkaniu mieliśmy wtedy mały oddział OIOM, byliśmy w stanie wymienić rurkę tracheostomijną bez pomocy lekarza. Na regale dziecięcym pikał respirator. Pod wózkiem na spacerze w parku towarzyszyła nam butla tlenowa. Ale i tak byliśmy szczęśliwi! Krzyś był z nami w domu przez 3 miesiące. Nagle jednak jego stan się pogorszył (z czym liczyliśmy się od samego początku, jednak i tak nigdy nie jest się przygotowanym na odejście). Odszedł w szpitalu 2 tygodnie przed swoimi pierwszymi urodzinami. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, jaka była przyczyna jego chorób - najprawdopodobniej jakaś nierozpoznana mutacja genetyczna.

Zaciśnięta szczęka, łzy zalewające policzki i nerwowe szukanie śpiących juz dzieci - to towarzyszyło mi czytaniu Twoich słów. Nie jestem w stanie więc wyobrazić sobie, co towarzyszyło Tobie przy pisaniu tego. I przy doświadczaniu.

Ale dzis "spotkaliśmy się" po to, by porozmawiac, podkreślić lekceważenie mezczyzn, ojców w temacie utraty dziecka. Nie chodzi mi tutaj oczywiście o lekcewaznie matek. Kobiet, które noszą dziecko w sobie, tak, matka to matka. Ale. Ojciec to ojciec. Czy Ty w całej tej Waszej sytuacji czułeś lekceważenie Twoich uczuc, emocji, potrzeb? Pytam i o najbliższych i o każdego, kto o tym wiedzial.

Zdecydowanie tak. Reakcje rodziny i bliskich znajomych były dwojakie.

Z jednej strony - zwłaszcza od rodziny - słyszałem: "Jeszcze będzie dobrze, zobaczysz, jeszcze będzie biegał". I tu budziła się moja złość, bo wiedziałem doskonale, jaki będzie - prędzej czy później - koniec. Wiedziałem, że nigdy nie zobaczę Krzysia biegnącego. Inni zaczynali płakać na sam nasz widok i to my musieliśmy pocieszać te osoby.

Z drugiej strony - i to dotyczy zwłaszcza dalszych znajomych - wiele osób po prostu zamilkło. Staram się to po części zrozumieć - wybrali taką drogę, bo nie wiedzieli "jak zagadać" w takiej sytuacji. Przyjęli więc postawę na "przeczekanie".

Czego mi zabrakło? Żeby ktoś zadzwonił lub przyszedł i po prostu "był", wysłuchał, może nawet nic nie powiedział, a tylko przytulił. Takie oparcie miałem tylko w najbliższej mi osobie - mojej żonie, ale nie było nikogo takiego z zewnątrz.

Nasza reakcja na to? Skoro "świat zewnętrzny" nie chciał grać z nami na swoich zasadach, więc my postanowiliśmy zagrać wg naszych reguł. Po 5 miesiącach założyliśmy bloga, na którym - często w humorystyczny sposób - zaczęliśmy opisywać życie z Krzysiem na OIOMie. I wtedy nastąpiła reakcja znajomych, opadła bariera - znajomi zaczęli do nas pisać, widząc, że my nadal staramy się żyć "normalnie".

Czyli ten temat, sytuacja, choroba, utrata dziecka tak naprawdę nie dotyczą tylko tej rodziny, ale bliskich i dalszych tez. Bo przecież nie wiemy czego potrzebują. Co zrobić, a czego absolutnie nie. Wygląda na to, ze poradziliście sobie z tym "doskonale".

Powiedz mi proszę, czy Ty odczułeś, zauważyłeś, że mężczyzna, ojciec jest w temacie straty dziecka pomijany? Jego związane z tym samopoczucie, trudności, depresja. Czy zgodzisz się z tym, że jako społeczeństwo nie jesteśmy gotowi na to, ze mężczyzna przeżywa wszystko, co związane z ciąża, porodem, nowonarodzonym dzieckiem czy jego utrata?

Odpowiedź na to pytanie podzielę na dwa aspekty.

Jeśli chodzi o samą stratę dziecka, to ja takiego odczucia nie miałem, żeby to, co przeżywam było mniej ważne niż odczucia matki dziecka. Ale chciałbym zaznaczyć, że to jest moja bardzo subiektywna obserwacja. Może to zasługa tego, że po odejściu Krzysia byliśmy traktowani jako „my”, a nie „ona” czy „on”. Nie odczułem też tego od lekarzy ginekologów podczas decydowania się na kolejne ciąże, ale - tutaj znowu - może jest to zasługa bardzo empatycznej naszej Pani ginekolog.

Inaczej rzecz się ma, jeśli chodzi o same ciąże i porody. W tym przypadku odnoszę takie wrażenie, że umniejszane są uczucia i przeżycia mężczyzn. Raczej pytania kierowane do młodego ojca są bagatelizowane i sprowadzane do „Hehe, to kiedy oblewamy pępkowe?”, a nie do „Stary, jak się czujesz? Może potrzebujesz o pogadać o tej nowej sytuacji?”. Nie spotkałem się też z przeświadczeniem społeczeństwa, że ojcu też może być trudno, że on który ma nosić na sobie archetyp twardego samca, sam może potrzebować pomocy i wsparcia. Tutaj jeszcze duża praca przed nami jako społeczeństwem.

No właśnie. Tym tropem idąc mozemy jeszcze wspomnieć o tym, jak wyglądało z Twojej strony "zebranie się" po wszystkim i ile kosztowalo Cie to emocji (i jakich) staranie się o kolejne dzieci? Bo dziś macie dwie, zdrowe córeczki.

Czy myslisz, ze Krzyś wpłynął na to jakim jesteś dzis ojcem. Czy mógłbyś Twoje ojcostwo określić jako "przewrazliwione"? Czujesz strach o dziewczynki? Czujesz, że jest on wiekszy niż "normalnie"?

Zebranie się po odejściu Krzysia polegało na kleceniu z kolejnych dni jakiegoś większego sensu, którego nie było. Doskonale pamiętam tę pustkę, jaką czułem po odejściu Krzysia. Pustkę i łzy, dużo łez. A także żal.

Decyzja o kolejnych ciążach była świadoma, ale wiązała się z ogromnym strachem i niewiedzą, jak będzie. Zazdroszczę ludziom, którzy wspominają czas ciąży jako błogosławiony czas pełen spokoju w oczekiwaniu na dziecku. Mnie osobiście ciąża kojarzy się z bólem, cierpieniem, jednym słowem - koszmar. Ulgę przynosiły dopiero porody, a przede wszystkim słowa lekarza „że jest ok, dziecko jest zdrowe”.

Czy Krzyś wpłynął na moje ojcostwo? Zdecydowanie tak. Czas z dziećmi przekładam ponad wszystko, bo wiem, że ten czas jest szczególnie ważny i niepowtarzalny (oraz jak się sam przekonałem - nie każdemu dany).

Nie nazwałbym się jednak przewrażliwionym, jeśli chodzi o strach o dzieci. Owszem, skłamałbym, gdybym powiedział, że nie boję się o dziewczynki. Boję się często, jednak czy ten strach jest normalny czy też większy? Nie umiem na to odpowiedzieć, bo i moja skala strachu po stracie dziecka jest przesunięta i spaczona. Na OIOMie, trwając przy łóżku szpitalnym Krzysia, byłem świadkiem odejść wielu dzieci w różnym wieku. To na pewno zostawiło ślad w mojej psychice, uzmysłowiło naocznie kruchość ludzkiego życia.

Staram się nie przesadzać z lękiem o dzieci, ale jednak zawsze z tyłu głowy coś tam niepokojąco o moich bolesnych doświadczeniach się przypomina.

Chcialbys cos powiedzieć od siebie, taki komunikat do społeczeństwa? Chodzi mi o traktowanie mezczyzn w świecie ciąży, porodu i starty. W świecie bycia rodzicem.

Chciałbym, aby do społeczeństwa trafił taki przekaz, że jeśli wymagamy (słusznie!) od mężczyzn partycypowania z rodzicielstwie, dzielenia się obowiązkami, podjęcia odpowiedzialności za wychowanie dzieci, to abyśmy brali też pod uwagę emocje, przeżycia mężczyzn, że oni - choć często tego nie pokazują z powodu takich, a nie innych stereotypów w społeczeństwie - też chcą wychować swoje dzieci, też mają przemyślenia i "życie wewnętrzne" z tym związane, też się starają w granicach swoich możliwości. Musimy jako społeczeństwo dać ojcom pole do przeżywania emocji, do łez, do wzruszenia, do okazania słabości.

Myślę, że to piękne zakończenie naszej rozmowy. Bardzo Ci za nią dziękuję i życzę Ci wszystkiego, co dla Ciebie i dla całej rodzinki najpiękniejszego. Pełnego emocji. Wszystkich ♡

Ja również Ci bardzo dziękuję. Ta rozmowa pozwoliła mi wrócić do wielu radosnych (tak, radosnych!) chwil z przeszłości. Ale najważniejsze dla mnie jest to, że mogłem przekazać jakąś myśl płynącą z mojego doświadczenia dalej, ku - mam nadzieję - pokrzepieniu innych serc po stracie.

-------

Mam dla Was też artykuł o dzieciach, których nie widać.

Powrót do blogu