Co z tą "biedą, przemocą i więzieniem"?

Co z tą "biedą, przemocą i więzieniem"?

Nie wiem do czego porównać ten artykuł. Sprostowanie? Wyjaśnienie? Moja wersja? Miesiąc temu zostałam zaproszona na rozmowę do Wirtualnej Polski. Pani chciała rozmawiać o moich książkach, mojej działalności w mediach społecznościowych, moim życiu i mojej drodze do tego miejsca. Pomyślałam, że to będzie świetne doświadczenie, a po publikacji moich słów, z których byłam dumna po odbytej rozmowie, zostałam nazwana między innymi pustą butelką.

"Bieda, przemoc, więzienie"

Do Pani, która przeprowadzała ze mną wywiad nie mogłam się o nic "przyczepić". Rozmowa była bardzo płynna, Pani nie miała przygotowanych pytań, tylko prowadziła ze mną rzeczywistą rozmowę. No, może poza faktem, że nie wiedziała, jak się nazywam - to trochę mnie zastanowiło.

Mówiłyśmy dużo o moim obecnym życiu i moim dzieciństwie. Nie było ono lekkie, ale ja jestem dumna z siebie dziś. Rozumiem swoje zachowania i innych. Jestem świadoma, spokojna, szczęśliwa. Kłębek Uczuć to masa moich treści na temat wybaczenia sobie, kontroli nad swoim życiem, samoświadomości, dbania o siebie, ale też dużo rzeczy sprowadzam do dzieciństwa. Moim zdaniem to właśnie tam, większość naszych zachowań, schematów się zaczyna. Ze spokojem opowiadam o swoim dzieciństwie, z dumą, jak udało mi się je przepracować i miejscem, w którym teraz jestem.

Artykuł nie został przeze mnie sprawdzony przed publikacją - a ja byłam pewna, że tak się to odbywa. Nie dostałam nawet do niego odnośnika. Dostałam za to wiadomość od kolegi, że czytał artykuł ze mną i gratulacje. Kiedy zobaczyłam tytuł "Bieda, przemoc i więzienie" oraz kolejne podtytuły - nie chciałam go nawet czytać. Wiedziałam, że moje słowa zostałī przedstawione tak, by po prostu się klikały i czytały. Było mi przykro. Wiedziałam, że nie mają wiele wspólnego z tym, co chciałam przekazać.

Co chciałam Wam przekazać?

Piszę to na świeżo. Po całej tej rozmowie i ukazaniu się jej na wyżej wspomnianym portalu. Jest mi przykro. I chociaż doskonale wiem, że sama czytając pewne treści, nie wierzę w nie do końca, to jest mi przykro. Że moje słowa, na temat tak ważny dla mnie zostały tak przedstawione, być może tak odebrane.

Czuję, że chcę się Wam wytłumaczyć, bo to wcale nie są moje słowa, choć z drugiej strony są. Ale wiem, że to była chwila. Moja dziecięca radość, że będę mogła podzielić się z kimś jeszcze moją historią, przedstawić moją pracę nad tym i może zainspirować to dbania o siebie. Tymczasem stało się całkiem inaczej. Chciałabym, żeby ten artykuł nigdy się nie pojawił. Mocno wierzę, że Pani miała takie zadanie odgórnie: niech się klika. Wierzę, że nie chciała zrobić mi przykrości, nie chciała naciągnąć moich słów.

Nie musisz wybaczać

Byłam bardzo świadomym dzieckiem. Od zawsze obserwowałam ludzi, nie wchodziłam w zażyłe relacje, bo nie ufałam. Uważam, że byłam też dojrzała. Kiedyś myślałam, że zbyt. Że ominęła mnie jakaś taka beztroska, radość dzieciństwa. Dziś jestem za to wdzięczna.

W moim domu było wiele rzeczy, które nie powinny się dziać. Na które nie powinno patrzeć dziecko. Wiele rzeczy nie działo się, które powinny spotkać dziecko. W naszym domu brakowało pieniędzy. Brakowało ciepła, takiego od rodzica do dziecka, ale też tego między partnerami u moich rodziców. Było za to dużo awantur, krzyku, egoizmu i innych rzeczy, o których wiele pisałam w moich książkach "Oczami dziecka" i "Najpierw głowa, później dom".

Jednak było tam jeszcze coś, co było jedną z trudniejszych rzeczy. Odkąd pamiętam widziałam, że moi rodzice mają problem. Byli niestabilni emocjonalnie. Toczyli między sobą wiele bitew. Nie zważając na mnie. Z mamą nigdy nie umiałam stworzyć relacji. Zadała mi wiele krzywdy, głównie psychicznie, jednak zdarzyło się kilka razy, że mnie uderzyła; gdy nie zamknęłam drzwi, jak schodziłam na chwilę przed blok, gdy źle odkurzyłam. Gorsza była jednak ta przemoc psychiczna. Karanie mnie milczeniem, nie liczenie się z moim zdaniem, albo wykorzystywanie go w trudnych dla mnie jako dziecka momentach. Moja mama to osoba porywcza. Taka, która najpierw działa, często pod wpływem bardzo skrajnych i trudnych emocji. Każdemu to się zdarzy, jednak ja ciągle czekałam na jakieś wyjaśnienie, zwykłą rozmowę. Pracę nad sobą, by ta krzywda się nie powtarzała. Nie lubiłam tego, że ciągle była na kogoś zła. Że bardzo chce imponować innym facetom. Że nie dostaję od niej żadnego spokoju. Gdy dochodziło między rodzicami do awantur, często kończyło się przemocą. Wiele razy stałam na środku pokoju, płacząc, błagając, wymiotując, by przestali. Tate czasem to opamiętywało, w mamie widziałam przerażającą dla mnie wtedy chęć, by wszyscy słyszeli, że jest krzywdzona. Wiedziałam, że to jej wołanie o pomoc. Chęć zwrócenia na siebie uwagi, której nigdy w domu rodzinnym nie miała, potrzeba, by ktoś ją zauważył, jednak było to trudne dla dziecka, które w tym tkwiło.

Cała rodzina mówiła, że to, co się dzieje to alkoholizm mojego ojca. Lubił używki, ale doskonale radził sobie bez nich. Był na wielu odwykach, choć wcale się na nich nie męczył. Myślę sobie, że to był jego sposób na "nudę". Lubiłam to, że jest pozytywny i spokojny. Że potrafi cieszyć się spacerem, skakaniem w kałuży, sypiącym śniegiem, że potrafi się nie spieszyć, że rozmawia ze mną po tych wszystkich "awanturach". Jego sposób bycia był mi bliski. A potem działo się coś bardzo złego. Wpadał we wściekłość (moi rodzice robili sobie wzajemnie bardzo złe rzeczy), a ja nie wiedziałam, gdzie jest ten mój tatuś, który mnie chroni, daje poczucie bezpieczeństwa. Dla kilkuletniego dziecka ogromną traumą było to, że ma tak różne dwa oblicza. A może gorsze było to, że dalej mimo jego znikania na 2 tygodnie, agresji fizycznej wobec mamy, dalej to przy nim czułam się bezpieczniej. Czułam, że to on mnie rozumie i bałam się tego, co do nich i przy nich czuję.

Było mi trudno, bo nie potrafiłam szanować mojej mamy, jako kobiety. Jako małe dziecko widziałam, jak ona sama tego nie robi. Jak wszystkim życzy źle i ile jest w niej nienawiści. U niego widziałam odwrotność, ale widziałam też drugą, fatalną twarz. To było okropne. Każdego dnia czekanie na to, co się wydarzy. Czasem chęć, by było już po wszystkim, bo trudno się na to czekało. Rujnowali mi dzieciństwo, każde na swój sposób. Ale to byli moi rodzice. Byłam przekonana, że muszę im wybaczać. Że muszę ich rozumieć i rozumiałam. Ale nie wiedziałam, że zrozumienie zachowań i ich przyczyn nie musi wiązać się z wybaczeniem. I to była kolejna trudna rzecz.

Gdy miałam 7 lat na świat przyszedł mój brat. Byłam na nich wściekła. Trzymając go za rączkę kiedy leżał w łóżeczku, obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by nie cierpiał jak ja. To mnie zniszczyło. Chciałam być dzieckiem, które zajmuje się dzieckiem. Karmiłam go, przebierałam, zajmowałam, zabierałam na spacery i bałam się. Bałam się cholernie, co będzie, jak wpłynie na niego życie w tej rodzinie. Nie wiedziałam, jak go chronić, a gdy się potykałam, nienawidziłam siebie ogromnie. Nie mogłam zrozumieć, jaką egoistką trzeba być, by chcieć wyjść samej z domu, czy nie mieć siły zrobić obiadu, czuć się przytłoczoną, gdy brat idzie do gimnazjum, a ojciec jest w więzieniu (spędził tam 15 lat, pokazując tam - bez alkoholu, swoje dwie skrajne twarze, przeczołgując mnie przez wachlarz emocji i samotne radzenie sobie z za dużym bagażem) , a mama za granicą. Czułam się podle, że nie daję rady z obowiązkami, że próbuję swojej młodości. Nienawidziałam się.

Moje związki były takie jak moich rodziców. Pierwszy z nich zaczął się bardzo wcześnie. Byłam w nim zastraszana, poniżana, bita. Kolejne to sama, zdrada, kłamstwa, poniżanie. Ale czułam się w nich dobrze, bo to były sytuacje, które znałam. Nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc więc tkwiłam w nich, póki sami nie odeszli. Gdy pojawił się mój obecny mąż - pełen spokoju, ciepła - uciekłam. Skrzywdziłam go najmocniej, jak wtedy umiałam i uciekłam. Będąc przekonaną, że nie wróci, a jednocześnie trochę o tym marząc, by dał mi szansę. Dał. Dał mi też 2, a za chwilę 3 cudownych dzieci, masę motywacji, spokój i ciepło. Dla niego chciałam zawalczyć. Przepracować siebie, swoje schematy i żyć, tak jak bym chciała, a nie tak, jak mnie nauczono. Nasza relacja też potrafi być burzliwa, ale to żadna burza w porównaniu z tym, co działo się zanim się pojawił.

Ja

Lubię ludzi. Wyzbyłam się żalu, który miałam do większości rodziny. Żalu za to, że jestem samotna. Że nikt mi nie pomaga. Dziś naprawdę rozumiem samą siebie, a to pomaga mi też rozumieć innych. Rozumienie innych nie daje im prawa do wyrządzania krzywdy. Dziś wiem, że mam wpływ na to, co wokół mnie się dzieje. Wpływ na to, kto przebywa obok mnie. Rozumiem moją mamę, nie mówię, że nie była dobrą matką czy człowiekiem. Nie była dobra dla mnie, dla moich potrzeb. Nie umiem zbudować z nią relacji, bo bardzo się różnimy. Cenimy sobie inne, całkiem skrajne rzeczy. Mam z nią kontakt, bo nie chcę zabraniać dzieciom kontaktu z babcią, z którą lubią być, choć dzieje się to rzadko.

Rozumiem mojego ojca, ale mam tak mocno mieszane uczucia względem niego, że to ciągle potrafi zaboleć. Tęsknie za nim i boję się z nim widzieć, bo nie wiem kiedy pojawi się jego "szalona" twarz. Dziś nie wiem, jakiej relacji z nim chcę i czy chcę. To jest ciągle przepracowywane.

Dziś jestem już na etapie budowania zdrowej relacji z moim bratem. To nigdy nie będzie normalna relacja rodzeństwa. Zawsze będę miała w głowie i przed oczami to ile wycierpiał i zawsze będzie miał specjalne miejsce w moim sercu. Dziś on też zmaga się z demonami przeszłości, przed którymi (już dziś wiem) nie mogłam go uchronić.

Zawsze interesował mnie człowiek. Czytałam masę psychologii jeszcze jako małe dziecko. Nie miałam szansy pójść na studia w momencie, w którym robili to moi rówieśnicy, ale dziś cieszę się z tego, bo teraz jestem bardzo w zgodzie ze sobą i światem i to wszystko dużo lepiej rozwija się w mojej głowie. Zawsze wiedziałam, że moje przykre doświadczenia mogę obrócić w pomoc innym, dlatego nigdy nie bałam się zostać mamą. Byłąm przekonana, że nie skrzywdzę moich dzieci, bo byłam bardzo świadoma tego, co się dzieje, tego, czego mi brakuje. Dziś piszę tutaj dla Ciebie. Kiedyś zaproszę Cię do gabinetu, dziś zapraszam do moich tekstów.

Kończąc moje "tłumaczenia" bardzo chcę zwrócić Twoją uwagę, jako dziecko z rodziny mocno dysfunkcyjnej, że za dzieciństwo nigdy nie jest odpowiedzialny jeden rodzic. To wspólna praca. Bez względu na to czy jesteś rodzicem agresywnym, pasywnym, chłodnym, czy rodzicem, który pozwala, by dziecko dorastało w takiej rodzinie - jesteś za to odpowiedzialny. Wiem, jak trudno wydostać się z destrukcyjnej relacji. Dlatego to piszę. Jako dziecko, które błagało rodziców, by się rozstali. Jeśli związek jest fikcją, jest toksyczny, a Wy tworzycie go dalej dla dobra dziecka - wcale NIE JEST DLA DOBRA DZIECKA.

Dzięki, że dotrwałeś do końca.

Dziękuję, że tutaj jesteś ze mną.

Powrót do blogu